W nie tak odległej przeszłości, mało bywało rozrywki dla ludu. Kasyna jeszcze
nie prosperowały tak prężnie, a Wojtek chciał się zabawić…
Często wieczorami do upadłego grywał z sąsiady w karty. A karta szła mu wybornie...Toż i gospodarz był z niego pełną parą. We wsi to on miał wóz nad wozy i parę koni najprzedniejszych. Ubrał się więc okazale, by na jarmark prędko zajechać, niczym prawdziwe panisko...W fantazji swej sobie zwidział, jaki to on powrót uszykuje, czego to dziewuchom w dom nie nawiezie...
Często wieczorami do upadłego grywał z sąsiady w karty. A karta szła mu wybornie...Toż i gospodarz był z niego pełną parą. We wsi to on miał wóz nad wozy i parę koni najprzedniejszych. Ubrał się więc okazale, by na jarmark prędko zajechać, niczym prawdziwe panisko...W fantazji swej sobie zwidział, jaki to on powrót uszykuje, czego to dziewuchom w dom nie nawiezie...
Ale dość marzyć, jechać trzeba...A na jarmarku cudów było - stoły pełne, przepełnione, kolorów nie ogarniesz wzrokiem, świecideł bez liku i zapach wyborny zaprasza...
Ale Wojciecha inne pachnidło zwodzi...Chłopy u stołów już zasiedli i karty rozdają. Gdy Wojciecha zobaczyli, toć zrazu zbledli, ale do stoła go grzecznie proszą i kartę rozdają.
Wojciechowi jak zawsze karta idzie...toć jeszcze raz karty tasuje.
A potem to już cuda się działy, lamenty i wrzaski i brzęk monety słyszano...
Wojciech z samiuteńkiego rana w dom powraca - bez wozu, bez koni, a będąc w straszliwej rozpaczy, coś prawi i batem wywija se przed własnym nosem...